czwartek, 25 lutego 2016

Drobne zmiany - wielkie efekty. Jak zadbać o zdrowie i odporność swojego dziecka ( i siebie)




Za mną ponad miesiąc ciągłych chorób. Albo ja albo mąż na zmianę zapadaliśmy na grypę. W moim organizmie zamieszkało i zaprzyjaźniło się ze sobą  chyba z milion jej szczepów. Myślę nawet, że z tej przyjaźni powstały  małe szczepiątka (szczepki?). Co ciekawe wszystkie te wirusy ominęły mojego 2.5 latka.
 Dwa dni miał katar i stan podgorączkowy i już - odchorowane:)  Kolejne zawirusowania mamy i taty już go nie ruszyły. W lutym podczas tych naszych zmagań z grypą, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nasz Syn jeszcze nigdy nie był tak naprawdę mocno chory (odpukać). Najsilniejszym lekiem jaki dostał był ibuprofen w czasie trzydniówki. Nigdy nie był na antybiotyku i jedyne co go raz na jakiś czas męczy ( średnio co cztery miesiące) to katar. Nawet wirusa żołądkowego łagodnie i szybko przeszedł.  Do lutego uważałam, że to zasługa tego, że nie chodzi do żłobka.  Z pewnością jest narażony na mniejszą ilość zarazków, ale po miesiącu z ciągłymi wirusami zarówno zwykłej grypy, jak i żołądkówki stwierdzam, że jego odporność jest naprawdę świetna. Jedni powiedzą - karmienie piersią chroni dziecko, inni naturalny poród, jeszcze inni spacery itd. Cóż, mój syn urodził się przez cc (planowane). Wiem wiem -  zła, niedobra mamusia. Tylko miesiąc był na cycku, potem tylko mm - wyrodna, niedobra mamusia. Spacerów ma dużo to fakt, ale...

Wierzę, że jest kilka rzeczy, które zbudowały jego odporność i dziś właśnie o tym. Zaczynamy...

Probiotyki w kropelkach - dawałam je dziecku od urodzenia i podaję po dziś dzień, choć przy jego rozszerzonej już diecie nie aż tak regularnie. Nigdy nie mieliśmy problemów z brzuszkiem ani z chorobami więc upatruję w tym między innymi zasługi właśnie tych dobrych bakterii.

Kurkuma - wiecie, że to jedna z niewielu przypraw, której cudowne działanie zostało udowodnione naukowo?  Ja codziennie łyżkę kurkumy dosypuję do zupy. Rosołowi nadaje złoty kolor a w innych zupach kolor i smak ginie, ale właściwości pozostają.

Płatki owsiane - nasza codzienna kolacja a od niedawna też śniadanie. Ja zalewam płatki błyskawiczne wrzątkiem, czekam kilka minut a potem dorzucam zblendowane owoce i mieszam, żeby powstała spójna słodka masa ( można z niej zrobić też placuszki na patelni, jeśli będzie to  masa owsiankowo  - bananowa) a na dokładkę wkrajam kawałki owoców.

Skoro już jesteśmy przy kolacjach

Siemię lniane - zawsze owsiankę posypuję siemieniem. Jest super zdrowe.

Kasza jaglana i wszystkie inne kasze zastąpiły ryż. W kaszach jest moc - wszystkich niezbędnych nam składników

Kaszą manna zagęszcza nam zupy zamiast mąki - wiedzieliście, że to jedyna kasza, która ma jod? Ważny dla nas składnik

Warzywa z bulionu  wyławiam, miksuję i dodaję tę papkę do bulionu. Dużo osób wywala te rozgotowane marchewki, pory,pietruszki, bo niby to już takie fe i nie ma witamin. Ja myślę, że coś tam zawsze zostaje, więc czemu się tego pozbywać?

Oliwa z oliwek a ostatnio olej lniany to moje tłuszcze do smażenia a także do dodawania do zup i sałatek.

Jarmuż mam stale w zamrażarce w razie gdybym nie miała świeżego. Dodaję go do przestudzonej już zupy (na surowo) i miksuję. Jeśli to nie jest zupa krem to miksuję sam jarmuż i dodaję  również na surowo do zupy. Nigdy go nie gotuję, bo traci bardzo szybko  witaminy.

Borówki - mam je zawsze.  W lecie świeże, w zimie mrożone. Codziennie zjadamy przynajmniej garść ( małemu dodaję do owsianki lub deseru) Borówki ( szczególnie amerykańska) przede wszystkim chronią oczy a dodatkowo obniżają cukier. No i odmładzają :p

Roiboos - herbata , którą od ponad roku podaję dziecku. Ma mnóstwo składników dobroczynnych dla zdrowia. Można ją serwować już małemu niemowlaczkowi.  Jest słodka sama w sobie, więc nie potrzebuje dosładzania.
 
Cukier biały zamieniłam na brązowy. Jest droższy niż zwykły, ale to dobry pretekst, żeby zacząć słodzić mniej.

Nie solę większości  potraw, ale za to mocno przyprawiam. Nasi goście zawsze są zaskoczeni, że w potrawie nie ma grama soli.

Sól morska zastąpiła jodowaną, ale jak wyżej napisałam używamy jej sporadycznie.

Gotowanie na parze - bardzo często wybieramy ten rodzaj gotowania, szczególnie warzyw i ryb. Zachowują większość witamin i smak, który nie rozmywa się w wodzie.

Soczewica zamiast mięsa. Uwielbiam mięso. Ale rzadko je serwuję odkąd mam dziecko. Nasza pani  pediatra zasugerowała nam, że spokojnie możemy wymienić mięso na kasze i soczewicę, ponieważ sklepowe mięso ma w sobie więcej chemii niż wartości odżywczych, więc pojawia się na stole góra raz w tygodniu. Dwa razy w tygodniu ryby a reszta dni jest jarska - z soczewicą, ciecierzycą i grochem.

Warzywa ze skórką - co tylko się da pozostawiam bez obierania. Marchewki, pietruszki nigdy nie obieram. 

Woda mineralna zamiast soku. Ewentualnie "lemoniada" czyli stara dobra woda z cytryną. Tutaj dosładzam łyżeczką cukru lub miodu.

Spacery - codzienne. Nie ma zmiłuj. No chyba, że akurat mamy dzień lenia

Pies - to chyba najlepszy uodparniacz! Miliony zarazków na języku liżącym Twoje dziecko po buzi, tony zeżartej sierści wraz z każdym pocałunkiem dawanym pieseczkowi, rączki wkładane do buzi zaraz po tym jak  bobas trzymał pieska za ogon (albo pod ogonem). Wiem - ci co nie mają psa myślą - jak tak można? To obrzydliwe! Cóż - kto ma psa i dziecko ten wie - można i wcale to dziecku nie szkodzi. Oczywiście przy psie i dziecku sprząta się codziennie i higiena zarówna psa jak i mieszkania to priorytet, ale  pewnych rzeczy się nie przeskoczy - jak tu zabronić wspólnej zabawy?? A lizanie po twarzy wywołuje taki atak śmiechu i radości, że tylko człowiek bez serca mógłby tego zabronić. Cóż, według mnie jeśli mam psa to mam też zarazki i odporne na nie dziecko.

Każda z przedstawionych rzeczy to tak naprawdę drobiazg - nie wymaga od nas praktycznie żadnego wysiłku a jedynie małej modyfikacji. Dosypanie czegoś do zupy czy sałatki, nieobieranie warzyw co zaoszczędzi przy okazji nasz czas, wymiana składnika na zdrowszą alternatywę. Wierzę, że te drobiazgi złożyły się w wielką całość - zdrowie mojego dziecka.

*****
Nadmienię,że nie jestem fanatyczną matką żyjącą tylko siemieniem i biożywnością. Zdarza nam się fast food jak również danie ze słoiczka czy pączki z cukierni (słabość mojego syna) ale są drobne wyskoki. Na frytki chodzimy raz w tygodniu. Pączka lub ciastko mały dostaje czasami  na deser, pizzę zamawiamy raz na jakiś czas.  W porównaniu z większością posiłków te małe grzeszki nie są w stanie wyrządzić nam wielkiej szkody. Więc jedzmy zdrowo i zgrzeszmy raz na jakiś czas  bez poczucia winy :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam