czwartek, 29 stycznia 2015

Co macierzyństwo mi dało... ( A co zabrało)



Pamiętam jak parę lat temu, moja koleżanka na portalu społecznościowym napisała pod zdjęciem swojej nowonarodzonej pociechy taki cytat: "Tam, gdzie nie ma dzieci, brakuje nieba".
Wtedy ja - pragnąca dziecka w bliżej nieokreślonej przyszłości(dalekiej, jak mi się wtedy zdawało), pomyślałam, jakie to strasznie żałosne, że moje koleżanki po studiach stają się mamuśkami, grzebiącymi w pieluchach.

Pamiętam jak również parę lat temu byliśmy z Mężem na imprezie u znajomych i byłam tam jedyną bezdzietną kobietą, a dodam, że byłam tuż po 25 urodzinach i nie czułam się ani na siłach ani zainteresowana tematem " być mamą". Generalnie  spotkanie było do kitu. ZostaLam posadzona między perfekcyjnymi paniami domu, które jedna przez drugą opowiadały, jakie to cudowne uczucie siedzieć w domu z dziećmi, jak wspaniale ich pociechy się rozwijają (dopiero teraz widzę, że matki nieco dokładają w takich rozmowach do stanu rzeczywistego owego rozwoju), jakie mają sposoby na  usuwanie marchewki z bodziaków( co to są"Bodziaki"dowiedziałam się dopiero półtora roku temu), i jak radzić sobie z AZSem. Ktoś złośliwy posadził mnie w środku tych rozmów. Z grzeczności "koleżanki" zapytały mnie, czy mam dzieci - nie mam (wzrok współczucia), planujecie?-na razie nie(wzrok politowania). To co ty robisz? ( no tak bezdzietni nic nie robią, nie mają pojęcia o życiu) Robię to, to, to i to. A oprócz tego to i tamto i jeszcze tamto. A ostatnio zapisałam się na drugie studia z owego (wyraz nudy na twarzy). A wiecie dziewczyny, że mój Kamil już siada na nocniku? Ma dopiero 6 miesięcy, jest taki mądry! No co Ty! Mój Olaf jeszcze nie, ale za to mówi już mama, baba, daj i chocham Cię mamo. I tak dalej i tak dalej. Siedziałam tam dwie godziny, słuchając tych opowieści, popijając drinka za drinkiem i nic nie mówiąc. Mój Mąż do dziś na wspomnienie tego wieczoru, mówi: Ja pamiętam tylko, jak obżygałaś nam samochód w drodze powrotnej. Obżygałam, owszem. Siedząc między nimi, nie odzywając się, czułam   się tam jak ktoś zbędny. Tak - opiłam się straszliwie. Nigdy więcej nie doprowadziłam się do takiego stanu. I nigdy więcej tam nie poszłam.  Bo choć sama jestem matką, te wyścigi słowne, kto ma zdolniejsze dziecko, to popisywanie się jedna przed drugą mnie nie interesuje. To właśnie tego wieczora między jednym a drugim kieliszkiem martini postanowiłam - ja taka nie będę.

Nie uważam, że osoby, które nie mają dzieci z własnego wyboru są bardziej nieszczęśliwe, mniej spełnione, nie mają prawdziwych problemów( tak tak, kto nie ma dzieci, nie ma pojęcia o problemachh, tylko my mamusie mamy monopol na problemy -oczywiście te PRAWDZIWE PROBLEMY, przez duże P). Nie miałam dziecka i czułam się szczęśliwa, wolna, świat stał otworem i zapraszał do zdobywania doświadczeń. Chodziłam do kina, spotykałam się z ludźmi, pracowałam na potęgę, ale dawało mi to satysfakcję. Decydowałam kiedy wstaję, kiedy idę spać, co zjem i o której. Mogłam w niedzielę zakopać się pod kołdrą i czytać od rana do wieczora. Mogłam codziennie leżeć godzinę w wannie. Kiedy coś mi spadło, wylało się, rozbiło  albo byłam wściekła mogłam krzyknąć KURWA MAĆ. Mogłam szybko chodzić, mogłam słuchać muzyki na słuchawkach tak głośno, żeby nie usłyszeć dzwonka do drzwi, mogłam nie posprzątać przez tydzień, albo sprzątać kilka dni non stop. 

Pewnego dnia poczułam, że mogę to wszystko na jakiś czas odłożyć. Że chcę mieć dziecko, choć wtedy naiwnie myślałam, że moje życie w gruncie rzeczy się nie zmieni radykalnie i dam radę wiele kwestii pogodzić.Tak było dawniej...

Teraz nie chodzę do kina - raz nawet byliśmy już POD kinem, ale wymiękłam w czasie kupowania biletu, musiałam wrócić do domu. Nie zakopuję się pod kołdrą, wstaję o 6, jest jeszcze ciemno, robię śniadanie dla małego, nie leżę w wannie codziennie, ostatnio raz na tydzień i jest to dla mnie prawdziwe święto. Kiedy jestem zła, mówię kwak (najpierw było FUCK, ale mój syn podłapał,więc nieco to zmodyfikowałam i teraz jak to usłyszy udaje kaczkę, biega po domu i kwacze - kwa kwa kwa)muszę sprzątać dwa razy dziennie, ale za to szybko i dokładnie( da się tak, poważnie)w świątek piątek, spacery z Bobasem odbywają się w tempie dwa metry na godzinę, z pogłaskaniem każdego krzaka na trasie, nie znam nowości muzycznych, za to kanał na You Tube Little Baby Boom mam w subskrypcji i idąc do pracy w głowie leci mi piosenka Father finger father finger where are you?/Here I am Here I am How do you do? Cieszę, się jak z uda mi się wykukać śmieciarkę i mogę ją pokazać dziecku, a jak raz nie migało jej światełko, byłam autentycznie zrozpaczona. Cieszę się, że moje dziecię jest samodzielne i trafia w czasie jedzenia łyżeczką w oko. Robie piaski sensoryczne, woreczki sensoryczne, kule ze sznurków, pompony i inne rozwijające gadżety i cieszę się jak dziecko, kiedy moja pociecha się tym dwie minuty pobawi. Z kremów za 200 zł. zeszłam do oliwki dla dzieci i olejów - kokosowego i winogronowego i odkryłam, że są lepsze niż ekskluzywne marki a ja nie drżę, że moje dziecko będzie miało jakieś uczulenie, bo się do mnie przytuli. Cieszy mnie zmiana pór roku, widzę potencjał w każdej z nich,   staram się żyć zgodnie z nimi i nauczyć tego Bobasa. W lecie robię przetwory, w jesieni dekoracje z dyni, szyszek, w zimie świąteczne wieńce, na wiosnę już planujemy topienie Marzanny, wielkanocne stroiki... . Co sobotę coś piekę, żeby w przyszłości miał te wspomnienia, które i ja mam z dzieciństwa - weekend to szczególny czas kiedy jesteśmy razem, kiedy poświęcamy dziecku sto procent uwagi, kiedy w domu pachnie ciastem, kiedy spacerujemy bez celu przez długie godziny. Cieszę się chwilą, czuję, że jestem w odpowiednim czasie i miejscu, że gdy jesteśmy razem nic do szczęścia mi więcej nie trzeba. Choć gdzieś z tyłu głowy czai się lęk. Nie pozwalam mu wyjść z ukrycia, mocno go trzymam na grubym łańcuchu. Kiedyś o tym napiszę, kiedy będę gotowa, żeby się z nim zmierzyć. Na razie cieszę się z tego co mam i nie dopuszczam go do głosu.

Każdy z nas wybiera drogę, po której będzie kroczył. Może nam się ona nie podobać, możemy uważać, że jest zła, że czegoś w niej brakuje. Ja dopiero niedawno doszłam do wniosku, że jeśli ta osoba jest szczęśliwa, to co mi do tego, jak kieruje swoim życiem. Jasne mój świat się zmienił. Nie wyobrażam sobie większego szczęścia niż Bobas. Ale bez niego też byłam szczęśliwa i spełniona. Nie tęsknimy za czymś czego nam nie dano. Tęsknimy tylko za tym, co nam zabrano. Chyba jakoś tak to leciało.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam