poniedziałek, 16 lutego 2015

Wybieram! Proste przyjemności, proste życie, najwyższą jakość!



Włączyłam Facebooka dziś rano. Przeglądnęłam zdjęcia znajomych, które w ten weekend wrzucane były wyjątkowo często. Jak widać Waletynki cieszą się niesłabnącą popularnością.
Koleżanka ze studiów wrzuciła zdjęcie z restauracji z podpisem Z moim Walentym i serduszko zamiast kropki. Około pięćdziesięciu lajków pod zdjęciem. Kolega poszedł o krok dalej i zabrał swoją ukochaną na wycieczkę w góry. Romantyczne zdjęcia( dokładnie 20), przedstawiają całującą się parę i coś tam w tle. Domyślam się, że nie miał im kto zrobić takich romantycznych fotek, więc stare dobre selfie zawsze się sprawdza. W końcu nie chodzi o to, żeby na zdjęciach podziwiać Tatry, tylko ich wielką miłość. Inny kolega przebił tę dwójkę i zabrał żonę do Włoch - tu lajki się posypały jak z rękawa. I komentarze jak to któraś przyjaciółka im zazdrości, a inna wspomina, że jej mąż w życiu by nie wpadł na taki romantyczny prezent i tylko te kwiatki i kwiatki co roku. Zakładam, że mąż owej pani komentarz przeczyta i już od marca zacznie odkładać na wycieczkę.  Daj boże, żeby był na tyle domyślny i nie wybrał tej do Włoch, bo to już było. Chłopak musi wznieść się na wyżyny kreatywności i kupić wycieczkę po pierwsze droższą, po drugie dalej. Obejrzałam zdjęcia, napisałam do koleżanki, która spędzała walentynki w ekskluzywnej restauracji ( nie mam w zwyczaju lajkować, ani zostawiać komentarzy), na co dostałam odpowiedź. Beznadziejnie! Było strasznie dużo ludzi, jedzenie było do kitu, laska obok w stoliku cały czas całowała się ze swoim obleśnym chłopakiem, poza tym nie lubię włoskiego jedzenia.  Idąc za ciosem napisałam do kolegi , który nadal jest w Zakopanem. Odpisał: Magda ma okres, seksu zero, domyśl się jak jest zajebiście. No to  mój eksperyment przenoszę na włoskich kochanków - odpowiedź jego: Spoko było, tylko krótko i pogoda nie dokońca fajna. Odpowiedź jej: Nawet fajnie, ale wiesz, mało czasu na zwiedzanie, co można w dwa dni zrobić, jestem cięższa chyba z pięc kilo, i już na bank od marca zaczynam ćwiczyć.W ogóle to strasznie zmęczona jestem tym wypadem. 

Szczerze powiedziawszy jestem w szoku. Cała trójka spędziła fantastyczne weekendy. Zrobiła rzeczy, które dla mnie są aktualnie tylko w sferze marzeń. Nie wyjdę na całą noc do knajpy, nie pojadę w góry ani tym bardziej do Włoch tak hop -siup, na zasadzie:Pakuj się mała. Jedziemy.  Moje Walentynki spędziłam w parku z dzieckiem i Mężem. Nie mam zdjęć, którymi mogę się pochwalić, nie dostałam w prezencie perfum, ani kwiatów, ani nawet piernikowego serca (wstydź się Mężu!) Jedynym romantycznym akcentem weekendu był makaron w kształcie serduszek na obiedzie u mojej Mamy. Swoją drogą podejrzewam, że ona sama nawet tego nie zauważyła :P Nie zmienia to faktu, że to był jeden z najlepszych weekendów w moim życiu. Spędziłam go z osobami, które kocham. Wrzuciliśmy luz, spowolniliśmy jak się najbardziej dało, spacerowaliśmy, głaskaliśmy drzewa, rozmawialiśmy na potęgę. Jestem szczęśliwa.  

Pół dnia dziś myślę, dlaczego nie potrafimy cieszyć się tym, co mamy? Myślę o tych moich przyjaciołach i zastanawiam się, co z nimi jest nie tak, że nie doceniają, jakie mają szczęście, że mogą tyle rzeczy zrobić, że mają luksus wyboru. 
Patrzę na Bobasa, który wyciąga zabawki z kosza. Zaczyna się denerwować, zabawki wysypują się a on nie może dosięgnąć tej, której szuka. Chyba, że jeszcze nie wie, której szuka. Moja wina, najczęściej chowam mu połowę dobytku, żeby się nie znudził. Zaczyna się ryk, bo już sam Bobas nie wie czego chce. Czy nie jest tak z nami dorosłymi? myślę w duchu. 

Przypominam sobie jak to było w czasach przedbobasowych. Kiedy wszystko mogłam. Miałam tyle możliwości. Tylko, że ciągle byłam nieszczęśliwa i zmęczona. Nie miałam na nic czasu, nic mi nie pasowało. Wybierałam coraz to droższe opcje dogadzania sobie, ale nie odnotowywałam oczekiwanego efektu. Może w tym rzecz? Mamy za duży wybór. Tak jak dziecko, które w obliczu mnogości rzeczy, które może dostać wpada w histerie, bo jego mały słodki rozumek nie wie, co z tą ilością zrobić. Dajmy mu dwie opcje, a zobaczymy uśmiech. Jak często jesteśmy świadkami sklepowych histerii, bo dziecko chce soczek, albo chrupki, albo autko. Dziecko w sklepie głupieje, widzi za dużo i chce coś z tego mieć, ale nie umie sobie poradzić z tyloma możliwościami  wyboru, a to powoduje dyskomfort.

Jesteśmy karmieni konsumpcyjną wizją szczęścia - drogie perfumy, biżuteria, która uszczęślwi kobietę, zagraniczne wyjazdy, restauracje, przeskakujące się w ofertach romantycznych potraw dla zakochanych. Skupiamy się na całej tej otoczce rodem z romantycznego filmu  i zapominamy o sobie. Ja w zasadzie nie miałam wyboru - była sobota, piękna pogoda -idziemy do parku. Mieliśmy wszystko, czego w tygodniu nam zabrakło - czas dla siebie. Nie sprzątaliśmy, nie gotowaliśmy. Byliśmy. Tak po prostu.

 Kocham takie proste przyjemności. Dla mnie luksusem w chwili obecnej jest poleżenie w wannie z maseczką z saszetki. Cieszę się jak dziecko na samą myśl, że tak! to już dziś-wieczór SPA! Dawniej pójście do SPA, które nie było problemem nie wywoływało u mnie euforii, mogłam iść kiedy tylko mi się zachciało. Jadałm w restauracjach na codzień, więc nie był to dla mnie luksus z kosmosu. Teraz jeśli uda nam się zorganizować raz na jakiś czas opiekę Babci, możemy sobie pozwolić na taką romantyczną randkę i potem wspominamy ją tygodniami (oczywiście Babcia jest zawsze chętna do pomocy, ale jakoś nie lubimy zostawiać Bobasa zbyt długo). Nasze możliwości zostały ograniczone przez naszego Syneczka. Mam mniej możliwości, są one mniej wyszukane, ale absolutnie wyjątkowe. Uwielbiam poranną kawę przy oknie, zapach ciasta w domu, długą kąpiel w wannie raz w tygodniu, lampkę wina w piątek wieczorem, spacery ciągle i ciągle tymi samymi alejkami. To jest magia codzienności, to czyni nas szczęśliwymi. Tylko czasem nie zauważamy, że najwyższą jakość mają drobiazgi. Co z tego, że moi znajomi pojechali w podróże, wyszli do restauracji - jeśli nie znaleźli czasu na zwykłe rozmowy, bo mieli w głowach plan, który absolutnie trzeba zrealizować. Skupili się na niewłaściwych priorytetach. Mają poczucie straconego czasu. 

Byłam taka sama. Ale pojawił się Bobas i zmienił moje podejście do życia. Byłabym obłudna, gdybym powiedziała, że im nie zazdroszę. Jasne, że bym chciała napić się wina w rzymskiej kawiarni, albo chociaż grzańca na Krupówkach, nie oglądając się co chwilę na kącik dla Malucha, czy aby  mój Syn nie bije kolegów, albo nie zjada kredek. Jasne, że tak. Ale my nie mogąc pozwolić sobie na mnogość wyborów na takich wyjazdach, skupiamy się na kilku opcjach, które i tak mogą ulec zmianie i całkowicie swobodnie do tego podchodzimy. Bo liczy się z kim a nie gdzie i jak:) A z moimi facetami, nawet makaron u Mamy ma smak ekskluzywnej kolacji:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam