wtorek, 24 lutego 2015

Znaleźć w sobie spokój...



 Znaleźć w sobie spokój, gdy krew cię zalewa i masz ochotę wyjść na dwie godziny i zostawić dziecko samo, dopóki się nie uspokoi, nie jest łatwo.
18 miesiąc nazywany jest miesiącem buntu. To wtedy nasz słodki aniołeczek odkrywa, że oprócz płaczu, którym może wymusić na rodzicach sporo ustępstw, może jeszcze zacząć się wydzierać jak zarzynana świnia, kopać, gryźć, rzucać się na ziemię, bić, uciekać, pluć. Może to wszystko zrobić, a ciebie aż ręka świerzbi, żeby mu tego przesiuranego pampersa wreszcie przetrzepać. Ale w końcu jestem dorosła, zły dotyk boli całe życie, agresja rodzi agresję, on jest mały i nie wie co do końca robi ( w to przestałam wierzyć po dwóch tygodniach regularnych akcji w czasie zmiany pieluchy) i najważniejsze - bicie to nie metoda! Nie mam złotego środka na bunty maluchów. Niestety. Myślę, że to jak ze skokami rozwojowymi - najlepiej przeczekać i starać się nie dopuścić do eskalacji agresji. Ale zanim bunty miną, czeka nas mnóstwo krzyków, kopniaków, uderzeń... . Jak się nie dać sprowokować... . To jedno z najważniejszych dla mnie pytań ostatniego miesiąca.


Jestem nerwusem. Bardzo szybko wybucham. I równie szybko mi przechodzi. Mój syn jest taki sam. Bunt to jedno, ale charakterek po mamusi to już osobna kwestia. A tak marzyłam, że urodę po mamusi a kryształowy charakter po tatusiu odziedziczy... :P Widzę czasem jak go pierdolec roznosi... . I wiem, że dopóki nie przywali ręką w ścianę, nie nawrzeszczy na nas i  nie rozpłacze się, to mu nie przejdzie. Musi rozładować swoje emocje... . Myśląc o tym, jak w przyszłości nauczę go radzenia sobie w takich sytaucjach, wpadłam na rozwiązanie genialne. Joga! Ćwiczyłam jogę od wielu lat. Przystopowalam w ciąży i już nie wróciłam. Planuję, że może na wiosnę, może w lecie wrócę na zajęcia. A w przyszłości zapiszę Bobasa na jogę dla przedszkolaków. Na jodze nauczyłam się medytacji. Różnej... Jest tyle możliwości... . Może napiszę o tym post, żeby każdy dostosował medytację do siebie. 

Dziś przedstawię najprostszy sposób, jaki istnieje... . 
Medytacja ma to do siebie, że uspokaja nie tylko w czasie seansu, ale przy dłuższej praktyce, wycisza umysł stale. Nie poddajemy się tak łatwo złym emocjom, ponieważ potrafimy nad nimi zapanować. Moja nauczycielka na każdych zajęciach powtarzała - nie jesteście emocjami, przyjrzyjcie się im z daleka. Nie ma złych emocji, to wy im nadajecie znaczenie.  Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Myli się ten, kto uważa, że siadając do medytacji, od razu się wyciszy. Początki są koszmarem. Nasz umysł nie jest przyzwyczajony do odpoczynku. Nasze ciało również. Ja w momencie, w którym siadam przy otwartym oknie, zaczynam mieć natłok myśli. Czuję panikę, bo przecież jeszcze tyle rzeczy do zrobienia (nawet wieczorem, kiedy wszyscy już śpią), wszystko mnie swędzi i co chwilę się drapię, mam ochotę wstać i zakończyć sesję, albo choćby się napić... Mój organizm buntuje się całym sobą. Ale siedzę. Pozwalam tym myślom dojść do głosu, nie udaję, że w głowie mam pustkę, bo im bardziej tę pustkę przywołuję, tym mniejsze szanse mam na relaks. To normalne. W ciągu dnia tyle się dzieje, że nasz nakręcony mózg, zostaje postawiony przed nie lada trudnym zadaniem - przestań analizować. Odpocznij. Ale jak? Skoro cały czas był postawiony w stan wzmożonego czuwania! Jedni skupiają się na świecy, inni na oddechu, jeszcze inni na muzyce, której mnóstwo jest w różnych aplikacjach na smartfona. Ja osobiście staram się nie posiłkować takimi pomocami, bo i one odwracają moją uwagę. Siadam na krześle lub w fotelu z prostymi plecami. Ma mi być wygodnie, muszę wcześniej się napić, wysikać i nie mogę być głodna. Dziecko musi spać, muszę być sama, nie może być żadnego czynnika dekoncentrującego. Otwieram okno( w zimie, muszę być opatulona, żeby nie było mi zimno, bo jak łatwo się domyślić - moje myśli złapią to jak deskę ratunku i zaczną mnie uwierać), patrzę przed siebie i oddycham. Pokonuję pierwszą fazę paniki. Myślę, że ktoś kto przygląda się mi z boku, nie zobaczy tabuna emocji, które teraz we mnie są, tylko oazę spokoju. Bo na zewnątrz wyglądam jak budda. I cały szkopuł w tym, żeby ciało zrównało się z umysłem. To mi pomaga, świadomość że moje ciało jest spokojne. Po dwóch tygodniach codziennej medytacji, emocje się wyciszały, kiedy myślałam o tym, jak spokojne jest moje ciało. Bo skoro ciało jest spokojne, to znaczy, że nic się nie dzieje... Na początku nastawiałam sobie budzik w telefonie na 3 minuty i było mi ciężko dotrwać. Teraz jestem już na 10 minutach i  myślę, że mogłabym spokojnie przedłużyć sobie do 15 minut taki seans. 

Medytacja daje mi siłę. Pozwala opanować emocje i nie dać się wyprowadzić 90 centymetrowemu ludzikowi z równowagi. Wzmaga moją uwagę, oczyszcza umysł z negatywnych, destrukcyjnych myśli, z lęku, pozwala skupić się na codziennych prostych przyjemnościach i zatrzymać się w biegu, kiedy za bardzo się rozpędzam. Daje mi wytchnienie po całym dniu, a dodatkowym bonusem jest wieczorne dotlenienie organizmu. Polecam wszystkim, a mamom walczącym ze skokami i buntami w szczególności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam