poniedziałek, 23 listopada 2015

Japońskie rytuały piękności




Japonia mnie fascynuje. W zasadzie w tym kraju fascynuje mnie wszystko - historia, kultura, ludzie, filozofia, literatura, kuchnia... . Mam słabość do kultury Dalekiego Wschodu w ogóle, choć ostatnio pochłonął  mnie głównie pewien nurt myślowy z Kraju Kwitnącej Wiśni, o czym niebawem napiszę, a że zgłębiając jeden temat natrafiałam co rusz na inne, tak  natrafiłam w końcu tak po babsku  na rytuały pielęgnacyjne Japonek.

Uwielbiam ten typ urody - skośne oczy, wydatne policzki, proste ciemne włosy. Japonki są piękne. Dużo robi natura - budowa ich twarzy sprawia, że ich buzie dłużej zachowują młodość, jednak nie oszukujmy się, ogromną rolę odgrywa również ich codzienna  pielęgnacja, do której przykładają dużo uwagi. Przyznam szczerze, wiele z tych działań podejmuję, choć nie wiedziałam, że wywodzą się one z Japonii. Niemniej nasza kultura propaguje nieco inne podejście do tematu urody i niestety do niedawna szłam ślepo za trendami lansowanymi w europejskich gazetach. Odkąd zmieniłam swoje podejście w tej dziedzinie, zauważyłam znaczną poprawę stanu skóry twarzy.

Zanim przejdę do  głównego punku - jak robią TO Japonki powiem jak było u mnie. Generalnie do oczyszczania twarzy ostro przykładałam się od 14 roku życia. Do nakładania kremu również. Odkąd pojawiły się płyny micelarne, które są takim multikosmetykiem - przecieramy i już, przestałam na jakiś czas używać żelu, jednak dla mnie umycie twarzy bez wody jakoś tak nie bardzo mi wygląda, więc wróciłam do mycia żelem i przecierania tonikiem lub płynem micelarnym. Przynajmniej raz w tygodniu robiłam peeling, dwa razy w tygodniu nakładałam wieczorem  maseczkę ( wtedy rezygnowałam z kremu na noc, zostawiając na buzi maskę), w dni kiedy maseczki nie było nakładałam dostosowany do wieku  krem i robiłam specjalny masaż, którego nauczyła mnie zaprzyjaźniona kosmetyczka. Po ciężkich dla twarzy sezonach ( lecie i zimie) w miesiącach dla skóry łagodniejszych ( wrzesień, kwiecień) robiłam sobie intensywną miesięczną  kurację silnie skoncentrowanym serum. Generalnie nie mogę narzekać na stan mojej twarzy, ale zawsze mogłoby być lepiej. 

Moim głównym problemem jest zmęczona twarz - jeśli jestem niewyspana lub przemęczona moja twarz nabiera blado-szarego koloru i opada. Ze zmarszczkami nie mam problemu ( niech żyje masaż twarzy), jednak ta "siadająca" twarz robi wtedy bardzo złe wrażenie. Podoba mi się podejście Japonek do pielęgnacji, ponieważ na moje problemy stało się ono zbawienne.

Najważniejszy krok w tej wieloetapowej pielęgnacji, który jest absolutnym fundamentem innych czynności to wieloetapowe oczyszczanie. Japonki stosują do zmywania makijażu oleje, które bez użycia wody nakładają na twarz. Tłuszcz rozpuszcza większość kosmetyków, dlatego jest bardzo dobrym początkiem rytuału piękności. Kolejnym krokiem jest zmycie zanieczyszczeń wodą z żelem, mydłem, pianką. Ja postanowiłam używać oleju kokosowego jako pierwszego i naturalnego, ekologicznego mydła w kroku drugim. Następny krok to złuszczanie - Japonki używają delikatnych peelingów, mogą je więc stosować codziennie. Wykonują przy tym delikatny masaż twarzy, który pobudza krążenie i pomaga preparatowi dostać się w głębsze partie naskórka. Raz w tygodniu  nakładają na twarz bawełnianą maseczkę nasączoną substancjami pielęgnacyjnymi ( do kupienia np. w Hebe, osobiście polecam). Maseczki też jednocześnie tonizują twarz po wcześniejszych zabiegach.. Jeśli maseczki nie nakładamy, to kolejnym krokiem będzie tonizowanie skóry. Przeczytałam gdzieś, że powinno się tonizować skórę wilgotną, dzięki czemu zatrzymamy wodę w naskórku. Po tym zabiegu twarz gotowa jest na serum ( tak, tak, codziennie!), a po jego wchłonięciu, krem pod oczy i do twarzy. I teraz ciekawostka. Bardzo podoba mi się japońskie podejście do używania kremu: otóż w Japonii nie ma podziału na kremy zgodne z wiekiem. możemy kupić za to kremy pomagające zwalczyć konkretne problemy.  Dla mnie to jest super logiczne. Bo w sumie dlaczego pięćdziesięciolatka nie może borykać się z problemami skórnym typu trądzik, a dwudziestolatka ze zmarszczkami ( na marginesie, oglądacie Top Model aktualny sezon? Tam jest Magda, która w wieku 24 lat wygląda na 20 więcej, właśnie przez zniszczoną twarz). Postanowiłam zatem kupować krem dla czterdziestolatek, a nawet pięćdziesięciolatek, który ma za zadanie podnosić mi owal twarzy i muszę stwierdzić, że jest to strzał w dziesiątkę. Ostatnim etapem, jest nakładanie kremów chroniących przez promieniowaniem, nie tylko w lecie, ale za każdym razem gdy wychodzi się na powietrze. U mnie ten etap trochę leży, ale pocieszam się, że zawsze nakładam podkład z wysokimi filtrami, więc uważam to za zaliczone.

Oczywiste pytanie, jakie się nasuwa to , czy skóra nie zostanie przekarmiona? Już kiedyś czytałam gdzieś ( prawdopodobnie był to wywiad z Ireną Eris, ale nie jestem pewna), że skóra jest bardzo inteligentnym tworem, który z silnych kremów wybiera sobie tylko to, czego w danej chwili potrzebuje, dlatego lepiej używać kremów mocniejszych niż słabszych. Nie ma zatem mowy o jej przekarmieniu. Zmiana kremów uchroni nas również od przyzwyczajenia się skóry do konkretnego kosmetyku. 
To co mnie urzekło w tym sposobie pielęgnacji, to, że Japonki pomimo zabiegania i zapracowania, stworzyły swój rytuał ( zresztą oni tam z wszystkiego robią sztukę i rytuały), który daje im chwilę poświęconą tylko i wyłącznie sobie. Każdy kolejny etap jest uzupełnieniem wcześniejszego, wprowadza w głęboki relaks, wycisza po całym dniu. Co ważne są tego namacalne efekty u każdego, kto spróbował. Ja odrzuciłam codzienne stosowanie serum pod krem, robię to kilka razy w tygodniu, dodałam natomiast masaż twarzy przy nakładaniu kremu przez co rytuał wieczorny się wydłużył o jakieś pięć minut. Napiszę o masażu niebawem krótki post i podzielę się tą pilnie strzeżoną tajemnicą jednego z salonów SPA. W okresach wolnych od większych stresów -  w wakacje czy  w święta robię sobie przerwę od silnych kremów, pozwalam skórze złapać oddech i popracować samodzielnie. Rytuał oczyszczania oczywiście przeprowadzam bez modyfikacji zawsze.
Minusem metody jest fakt posiadania dużej ilości kosmetyków ( co w kraju mającym bzika na punkcie minimalizmu jest zaskakujące), jednak efekty są tego warte. Koszt tych kosmetyków natomiast wcale nie musi być wysoki - w zasadzie trzeba zainwestować tylko w porządny krem - resztę można spokojnie zastąpić tańszymi kosmetykami, a serum kupować w saszetkach lub małych fiolkach. Podobnie maseczki.

 Skóra już po miesiącu była  naprawdę w lepszej kondycji  - rano nie mam już problemu z opuchniętą twarzą, która teraz jest pełna energii i promienna. Nawet po całym dniu buzia mi nie "opada" i kolor nie robi się szary. Makijaż lepiej się trzyma. I mam poczucie, że robię dla siebie kolejną dobrą rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam