piątek, 13 listopada 2015

Mój plan? Brak planu!




Ostatnie miesiące to ciągłe planowanie. Remont - z kartką i ołówkiem notowałam skrupulatnie kolejne nasze kroki. Domek Na Wsi - - kolejny notes i kolejny plan co gdzie i jak urządzić. Koniec roku szkolnego - notatnik a w nim plany. A oprócz tego notes w telefonie i Trello - dla spraw bieżących. Od wielu lat notuję wszystko - książki do przeczytania, muzyka do przesłuchania, plan miesięczny ćwiczeń, plan tygodniowy obiadów, spotkania, porządki w domu, wizyty u kosmetyczki zaplanowane na cały rok, podobnie z fryzjerem. Skutecznie w tym szale notowania napędzają mnie blogi dziewczyn, które propagują ten styl życia. I wiecie co? Mam dość!


Postanowiłam na przekór ostatniej modzie i szałowi planowania odpuścić skrupulatne notatki codziennych zajęć i przyjemności.  U mnie to po prostu nie działa. Co z tego, że zaplanuję posiłki na cały tydzień skoro i tak zawsze robię z kupionych rzeczy co innego. Do kosmetyczki chodzę znacznie rzadziej niż zakłada mój plan, bo życie obfituje w różne wydarzenia, które nieprzewidzianie rujnują moje plany na ten jeden konkretny dzień w miesiącu kiedy teoretycznie powinnam położyć się z maseczką na twarzy, do fryzjera chodzę wtedy kiedy mam faktycznie czas i realną potrzebę a nie wtedy kiedy mi się wydawało, że będę potrzebować. Podobnie mam z porządkami w domu - może przez tydzień działam w myśl zasady: dziś posprzątam łazienkę, na jutro mam zaplanowane szafy a w środę robię mycie podłóg. Książki nadal zapisuję, ponieważ nie byłabym w stanie wszystkich zapamiętać, podobnie ciekaw linki i pomysły na projekty DIY ( w moim przypadku ostatnio wkręciłam się w szydełkowanie). Mam jeden notes, którego używam w pracy. Spotkania zapamiętuję, ponieważ skończyły się już czasy, w których przez nasz dom przewijały się tabunu ludzi. My matki mamy problem z wykrojeniem czasu na kawę z przyjaciółką, więc jeśli takowy już się znajdzie, to wierzcie mi - nie zapomnimy o tym i żaden notes nie jest mi do tego potrzebny. Śmieszą mnie też rady - zapisz sobie przyjemności, wtedy łatwiej je zrealizujesz, bo będą w twoim planie dnia. Ha, akurat. A co jeśli mój zaplanowany  miesiąc wcześniej wieczór romantyczny z mężem szlag trafi, bo akurat wpadnie teściowa albo znajomi? Szlag mnie będzie trafiał, bo zamiast leżeć w pianie z kieliszkiem wina, będę zapieprzać w kuchni przygotowując szybkie przekąski.

Jaki zatem jest mój plan? Otóż stawiam na spontaniczność i zamierzam trzymać się kilku zasad.
Po pierwsze zamierzam sprzątać na bieżąco - odkładać rzeczy na miejsce, każdego wieczora ogarniać mieszkanie na tyle, aby rano wstać i stwierdzić: jest nieźle. Porządki generalne zostawiam sobie do zrobienia raz na jakiś czas, kiedy stwierdzę, że są one RZECZYWIŚCIE niezbędne ( pewnie koło świąt tak stwierdzę). NIe zamierzam planować każdego codziennego machnięcia mopem: koniec z dniami ścierki do kurzu, z dniami pralki i innymi DNIAMI KONKRETNEGO ZADANIA. Piorę wtedy kiedy mam co wyprać, plamy z podłogi zetrę na bieżąco, a nie w DNIU MOPA, okna umyję jak będą brudne. Przy tej okazji wspomnę o jeszcze jednym postanowieniu - podoba mi się zasada: jeśli coś zajmie tylko chwilę - zrób to od razu. Bardzo mi to pomaga w codziennej organizacji.

Na spotkania umawiam się z tygodniowym wyprzedzeniem, ponieważ takie ustalanie spotkań na pół roku z góry u mnie również nie działa. Skąd mogę wiedzieć czy mój Syn nie będzie chory albo moje samopoczucie będzie tak okropne, że nie będę miała chęci na spotkania.
Staram się odpisywać na wiadomości mailowe czy też smsowe od razu i nie myśleć nich więcej.
A przyjemności dobieram w zależności od humoru - czasem mam ochotę na tabliczkę czekolady a czasem na kąpiel w pianie. Nie planuję tego z góry na kilka tygodni czy miesięcy wprzód - skończyłam z tym.
Podobnie z ćwiczeniami. Do niedawna miałam rozpisane ćwiczenia na każdy dzień tygodnia ( ćwiczę z płytami). Wyglądało do tak: poniedziałek - Chodakowska, wtorek - Szostak, środa - Tonique, czwartek - przerwa, piątek - Choiński, sobota - rower, niedziela  - joga. I co? Może ze dwa razy ćwiczyłam wg planu. Wstawałam rano i już wiedziałam, że z Choińskiego nici. I nie nie - nie zmieniałam planu na spacer albo jogę, bo mam zły dzień. Po prostu byłam tak zniechęcona, że nie ćwiczyłam w ogóle. Teraz zaczęłam ruszać się wg upodobań w danym dniu, albo odpuszczać trening wtedy kiedy mój organizm mówił, że chce odpocząć.  

Co mi dał mój brak planowania z ołówkiem w ręku? Szczęście:) Bo przez ostatnie trzy miesiące walczyłam z gigantyczną nerwicą. Przytłoczył mnie remont generalny naszego mieszkania prowadzony równocześnie z urządzaniem Domku Na Wsi i ogrodu wokół niego, rozpoczęcie nowego roku szkolnego i organizacja pracy - miałam poczucie, że moje ambitne plany są zbyt ambitne i po prostu nie jestem w stanie im sprostać. To wpędzało mnie w coraz większy dół. Dopiero kiedy odpuściłam - przestałam nerwowo dopisywać kolejne zadania i stwierdziłam, że pozwalam się życiu toczyć jak mu się podoba osiągnęłam spokój. Może na razie jeszcze wątły, ale jest znacznie lepiej i mam wreszcie poczucie ( notabene), że panuję nad wszystkim. Robię to co w danej chwili muszę. I dobrze mi to idzie.

Witam się z Wami po długaśnej przerwie i obiecuję, że teraz już regularnie będę tu wpadać:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam