piątek, 3 kwietnia 2015

Czy potrafisz świętować?


Kiedy byłam mała święta kojarzyły mi się z magią. Szczególnie te grudniowe, ale i Wielkanoc była przeze mnie wyczekiwana z radosną ekscytacją. Wszystko, co działo się przed tymi dniami też bylo magiczne. Porządki w całym mieszkaniu, zapach pasty do podłogi, ciast, które jedno po drugim wędrowały do piekarnika, smak masy zlizywanej z palców maczanych w makutrze.
To wszystko było takie piękne. Porządki i pieczenie ciast zawsze kończyły się dzień przed świętami, żeby już  od samego rana można było świętować. To był czas dla nas. Powolne posiłki, rozmowy, zabawy, spacery, odwiedziny u rodziny i znajomych, goście w domu. Myśląc o tym teraz, przypominam sobie, że byłam w tamtych dniach tak poprostu szczęśliwa. Ale to perspektywa dziecka. Z perspektywy mojej mamy wyglądało to trochę inaczej. Musiała się nieźle nagimnastykować, żeby po powrocie z pracy wszystko do tych świąt przygotować. To co dla mnie było magią, w rzeczywistości było efektem jej nieprzespanych nocy. Natomiast po tym intensywnym okresie następowało błogie nicnierobienie przez kilka kolejnych dni. 

Dziś mam wrażenie, że albo czasy tak bardzo się zmieniły, albo to ja się tak zmieniłam. O ile dopóki nie miałam dziecka, święta były dla mnie chwilą oddechu od codzienności, nie przywiązywałam wagi do świątecznych ozdób w domu, porządku czy nawet zrobienia wypieków, tak teraz są to dla mnie naprawdę ważne sprawy. Nie chcę, żeby moje dziecko we własnych wspomnieniach z tego okresu powiedziało za dwadzieścia lat, że święta kojarzą mu się z zawalonym talerzami stołem, zlewem i brudną podłogą, a jedynym świątecznym akcentem był uroczysty obiad u babci. 

Pierwsze wspólne święta we trójkę to Boże Narodzenie. Bobas miał 5 miesięcy. Ja doszłam już do siebie, największe zmęczenie minęło. Czas było udowodnić, że ja wszystko mogę, wszystkiemu dam radę. O ile sprzątanie podzieliliśmy z mężem na pół, tak ciasta spadły na mnie. Nie tylko te nasze, ale i posypały się zamówienia od babci i mamy.  A ponieważ we mnie odezwał się znany mi z wcześniejszych lat głos - dasz radę, choćby nie wiem co, to piekłam ambitnie kilka rodzajów ciast i ciastek na wigilijny stół ( u nas zjeżdża się do mamy  w Wigilię  cała rodzina, z wujkami i kuzynami na czele). Piekłam przed świętami, piekłam jeszcze w Wigilię. Pamiętam do dziś ten dzień - mały na bujaczku wyje w niebogłosy, a ja spocona jak wieprz, wkładam kolejne porcje do piekarnika, lukruję wyjęte, mieszam ciasto. Skończyłam godzinę przed wyjazdem do mamy. Nie zdążyłam się nawet porządnie przygotować. Na Wigilii byłam wykończona i zasypiałam na siedząco.

Pierwszy i drugi dzień świąt poświęciłam na porządki, na które nigdy nie miałam czasu.To bardzo kuszące - mamy trochę więcej wolnych chwil, mąż zajmie się dzieckiem, to my nadrobimy zaległości porządkowe.  Święta minęły mi na sprzątaniu...

Wielkanoc była jeszcze gorsza. Po pierwsze porządki, które znowu przysłoniły mi inne sprawy. Tym bardziej, że dwa dni przed Wielką Sobotą zadzwoniła do nas kuzynka męża z zapowiedzią, że przyjeżdżają do nas na trzy dni. Bez pytania czy mogą, czy nie mamy innych planów. Dwie dorosłe osoby plus dziecko. Dziecko uczulone na kurz. Wpadłam w obsesję sprzątania. Sprzątałam aż do soboty, w między czasie piekłam ciasta, załatwiałam mnóstwo spraw.  Mąż do piątku pracował, więc ile mógł tyle robił po pracy, ale musiałam polegać głównie na sobie. Zarówno moja mama jak i mama męża marzyły, żeby wraz z Bobasem poświęcić koszyczek. Więc, aby żadnej z nich nie było przykro, w sobotę między porządkami a pieczeniam najpierw pojechaliśmy do jednej babci poświęcić pokarmy, potem do drugiej. Następnie pędem do domu przygotowywać obiad dla naszych gości. Całe święta sprzątałam, usługiwałam, przynosiłam, myłam, podawałam, a w między czasie odwiedzałam bliskich. Po świętach padałam ze zmęczenia. Czas dla dziecka był zerowy.

Trzecia sytuacja to pierwsze urodziny małego. Najważniejsze święto roku. Wypadły w środku tygodnia. Ja byłam jeszcze na macierzyńskim, mąż pracował. Cała rodzina  zapowiedziała się, że wieczorem wpadnie z życzeniami. Od rana zgadnijcie co robiłam? Nie będę powtarzała  poprzednich akapitów. Byłam wykończona do tego stopnia, że na koniec imprezy pokłóciłam się z mamą, która wyszła obrażona. I wtedy wreszcie powiedziałam sobie NIE. Trzy pierwsze rodzinne święta spartoliliśmy. Zamiast      te ważne dni spędzać na zabawach z dzieckiem, na rozmowach o duperelach i bardzo ważnych rzeczach, my w wiecznym pośpiechu próbowaliśmy wszystko ogarnąć. Kosztem naszego dziecka. Dziecka, dla którego to wszystko robiliśmy. A on miał gdzieś posprzątane wnętrza, pięć rodzajów ciast, a nawet gości. On chciał mieć rodziców, którzy będą dla niego i tylko dla niego. Którymi nie musiałby się dzielić.

Sztuka odmawiania jest bardzo trudna. Powiedzieć "nie" gościom, którym marzy się spędzenie u Was kilku dni jest bardzo trudne. Ale o ile dla nich to sytuacja idealna - zostawiają posprzątane mieszkanko, jadą  w gości, gdzie inni będą im podawać, myć ich naczynia, organizować im czas kosztem własnego, to dla gospodarzy  często to  problem. Musimy się bardziej napracować, mało tego - nasze koszty również wzrastają. Dlatego w tym roku ze ściśniętym gardłem powiedziałam NIE. Telefon jak zwykle był w ostatniej chwili. Dokładnie wczoraj wieczorem.: Hej, jutro do Was przyjedziemy, co? Zostaniemy na piątek sobotę i niedzielę. Aleśmy się za wami stęsknili. Już nie możemy się doczekać, aż zobaczymy małego. Moja odpowiedź. Przepraszam Was, ale nie możecie się u nas zatrzymać. Mamy inne plany na te święta. Spotkamy się na  obiedzie u  dziadków. Bez tłumaczenia jakie to plany, bez kolejnych dyskusji. Na to Kuzynka: Ale jakie macie plany? No i wtedy ZAWSZE chcesz sie wytłumaczyć. Czujesz się jak niegościnna świnia, przez którą inni będą mieć spieprzone święta. Bardzo dużo kosztowało mnie nie tłumaczenie się z tego, jakie mamy plany. Zresztą co miałabym powiedzieć? Siedzimy w domu i bawimy się z dzieckiem, a jedyną aktywnością jaką zaplanowałam to obiady u rodziny jednej i drugiej, żeby nie musieć gotować? Tak więc moja niezwykle błyskotliwa odpowiedź: to tajemnica chyba na tyle ją zaskoczyła, że więcej nie drążyła tematu. Przystąpiła zatem do wzbudzenia we mnie poczucia winy: No to my chyba nie przyjedziemy, bo gdzie się zatrzymamy? A czegoś takiego to ja już bardzo nie lubię i granie na emocjach to już mnie doprowadza do agresji.  Rozmowa skończyła się moim zdaniem: Na pewno coś wymyślicie. Ostatecznie mieszkacie tylko godzinę drogi od nas, można wrócić na noc. 

Ale trzeba też NIE powiedzieć sobie, swojej wybujałej ambicji. Ocenić realnie ile jesteśmy w stanie zrobić. I przede wszystkim nie udowadniać innym, że zawsze dam radę... W tym roku idziemy z koszyczkiem RAZ. Babcia została wytypowana w drodze losowania. Ale za to za rok pójdzie druga babcia... Nikt się nie obraził, nikomu nawet nie było bardzo przykro. W końcu obie spędzą z wnukiem czas.

Przyjaciółka wpadnie do nas z życzeniami  w poniedziałkowy wieczór. Napijemy się wina, ukroję ciasto, jeśli  mi zostanie. Albo zrobię grzanki... Pogadamy na spokojnie. Bez napięcia, bez poczucia MUSZĘ.

Jestem z siebie dumna.  Ostatnie Boże Narodzenie spędziliśmy razem, było idealnie. Te święta pomimo fatalnej pogody dla nas zapowiadają się wspaniale. Sprzątam tylko do dzisiaj. Piekę niewiele. Jeśli nie zdążę do soboty zostawiam aż do wtorku. Najwyżej jakieś talerze wyniosę na balkon, żeby ich nie widzieć:P Nasze wspomnienia nie będą piękne,  jeśli oprócz czystego pachnącego domu, nie będzie w nich kochających się, wypoczętych ludzi. Nie chcę, żeby mój syn kojarzył święta tylko z mamą w kuchni. A niestety był czas, że zatrzymywał się przed kuchennymi drzwiami, pokazywał na nie palcem i mówił MAMA. Z tym mu się kojarzyłam. Tata wracał z pracy - mama szła do kuchni ogarniać sajgon. Nie cofnę czasu, nie przywrócę nam tych pierwszych świąt, całkowicie zmarnowanych na nieistotnych sprawach. Pocieszam się, że mały tego nie zapamięta. Każda lekcja jest nam do czegoś w życiu potrzebna, najważniejsze aby wyciągnąć z niej wnioski. Ja wyciągnęłam. Te święta należą do nas. A drugie urodziny będziemy świętować  sami, a rodzinę zaprosimy w weekend. 

                          *  *  *  *  *  *  *  *  *  *  *  *

A goście są fajni, ale tylko wtedy kiedy obie strony są zadowolone. Dlatego my chętnie się umawiamy, ale wtedy kiedy mamy czas, nie musimy się naginać albo wyrzekać innych planów. I nie podchodzę już ambitnie do kwestii tego, co ma być na stole. Stół od jakiegoś czasu nie ugina się od pięciu rodzajów sałatek i muffinek. Stawiamy wino, robimy szybkie jedzonko i spędzamy czas na rozmowach. I niestety dopóki nasze dziecko jest takie malutkie nie zapraszamy gości na noc. Czas pokaże, czy Kuzynka męża się obraziła. Jeśli tak, to trudno:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam