poniedziałek, 29 czerwca 2015

Po kolei




Dawno mnie tu nie było. Ponad dwa tygodnie bez choćby słowa - nieładnie. My nauczyciele tak mamy - pod koniec roku szkolnego zwalają nam się świadectwa, dzienniki, frekwencje, konsultacje i rady pedagogiczne. Inne rzeczy muszę wtedy odłożyć. Ostatnimi czasy nie lubię załatwiać wielu spraw jednocześnie.
Denerwuje mnie pobieżność tych załatwień. Lubię się nad czymś co robię pochylić, zastanowić, sprawdzić. Koniec roku szkolnego  to szczególny czas, kiedy praca zawodowa pochłania moje dni bardzo intensywnie. Muszę pogodzić godziny spędzone na podliczaniu, wypisywaniu, radach i spotkaniach z rodzicami z byciem mamą. A do tego z prowadzeniem firmy, która z oświatą nie ma nic wspólnego. NIE  - nie narzekam, jak to nam, nauczycielom jest ciężko. Ale też mam gdzieś, co kto myśli o moim zawodzie. Śmieszą mnie internetowe hejty, że tym to dobrze - pracują po 18 godzin i zarabiają kupę kasy, mają wakacje i ferie. Moje pytanie brzmi: kto ci broni? Kto cię powstrzymywał, żeby zostać nauczycielem? Skończ studia i znajdź etat w szkole ( to nie jest proste, ale jednak niektórym, po kilku latach szukania pracy, się udaje) pracuj 18 godzin i miej tę szaloną kasę. :) Kiedyś mój kolega powiedział mi: nie każdy może zostać nauczycielem i mieć tak dobrze jak wy. Ale też nie każdy może być stewardessą , lekarzem, policjantem. Każdy zawód ma swoje plusy i minusy, każdy ma swoje założenia i wymogi, każdy oferuje coś innego. Ja wybrałam szkolnictwo, bo to była moja pasja. Nie zostanę górnikiem, choć kasa z tego podobno jest dobra, bo boję się zjeżdżać w dół, poza tym to ciężka fizyczna praca. Ale to, że nie jestem górnikiem nie znaczy, że będę pluła jadem na ten zawód, bo oni mają więcej niż ja. Mogłam zostać górnikiem - nie zostałam, mogę mieć pretensje tylko do siebie.

Mogłabym tak pisać i pisać, ale nie w tym rzecz. Ten intensywny czas, który zakończyłam, sprawił że na sobie przerobiłam kwestie poruszane w jakiejś mądrej gazecie, którą  jakiś czas temu przeczytałam. Otóż sprawa dotyczyła wielozadaniowości (tzw. multitasking). Modnie jest być ciągle zajętym, a my matki na spotkaniach z innymi matkami uwielbiamy ścigać się w wyliczeniach, co ja też dzisiaj już zdążyłam zrobić. Ja uwielbiam porównywać się z mężem, że tutaj zupę ugotuję i w tym samym czasie napiszę parę wiadomości, porozmawiam z mamą,  zapiszę małego do lekarza i wyprostuję włosy. Jeden z moich najlepszych tekstów w czasie kłótni to : ja w minutę robię więcej niż ty przez cały dzień! Tylko, że... Wielozadaniowość tak naprawdę to iluzja. Nasz mózg nie jest w stanie skupiać się na wszystkich czynnościach wykonywanych jednocześnie tak samo intensywnie. Chodzi tu o rzeczy, które się wzajemnie wykluczają. Wycieranie kurzu i słuchanie muzyki nie jest takim zadaniem, ponieważ angażujemy inne części ciała - uszy i ręce. Ale czytanie maili i książki, jest już bardzo obciążające dla naszego mózgu i efektywność obu czynności będzie bardzo słaba. Nie można jednocześnie czytać dwóch różnych tekstów, nie można słuchać dwóch różnych przemów... . Proste.



Mam wrażenie, że szczególnie matki, a już na pewno te, które wróciły po urlopie macierzyńskim do pracy, mają zakodowane, że muszą całemu światu udowodnić, że  pomimo nowych obowiązków rodzicielskich są nadal tak wydajnymi, a może i jeszcze bardziej, pracownikami. Dlatego dwoją się i troją, żeby zadowolić szefa i współpracowników. Pamiętam, że mnie najbardziej przerażała perspektywa pójścia na zwolnienie lekarskie z powodu choroby dziecka. Sama  wielokrotnie kilka lat temu myślałam sobie o koleżankach wracających z macierzyńskiego - "no to się zaczną za nią zastępstwa, bo będzie siedziała na zwolnieniach lekarskich z małym" Teraz wydaje mi się to śmieszne, ale  rok temu był to dla mnie tak duży problem, że zamiast posłać dziecko do żłobka, zatrudniłam nianię. Fakt, moje dziecko mało chorowało dzięki temu, ale minusy tej decyzji były ( o tym powstanie post). Bardzo szybko odkryłam również, że kompletnie nie obchodzi mnie co sobie ktoś pomyśli i kiedy moje dziecko przechodziło jakąś infekcję, to po prostu brałam L4 i miałam gdzieś czy komuś się to podoba czy nie. Ale chęć udowadniania otoczeniu, że zawsze dam radę, jest niestety przemożna.



Życie to ciągłe wybory. W pierwszym roku życia mojego dziecka, niestety najmniej brałam pod uwagę nasze dobro, chcąc zadowolić wszystkich wokół. Pisałam o tym już tu .  Na szczęście wnioski wyciągnęłam i potrafię wycofać się z innych aktywności, jeśli zajdzie taka potrzeba. 
...kiedy masz wrażenie, że przestajesz panować nad swoim życiem i gubisz sie w nadmiarze rzeczy do zrobienia "na już" spróbuj zatrzymac się na chwilę i odpowiedz sobie na pytanie, czyje potrzeby są w tej chwili zaspokajane....

Zapisałam sobie to zdanie z artykułu, o którym wspomniałam i jest mi bardzo pomocne w momentach kiedy nie wiem co mam dalej zrobić. Nie możemy uciec od obowiązków, ale jesteśmy w stanie ułożyć je priorytetami. Od tych, które na daną chwilę są najważniejsze do tych, które są najmniej ważne. U mnie w większości wypadków najważniejsza jest rodzina i ja sama. Przez większą część roku staram się tak funkcjonować, aby przede wszystkim zaspokoić swoje i rodziny potrzeby, potem zabieram się za sprawy zawodowe i sprawy moich przyjaciół. Na samym końcu są sprawy znajomych, z którymi nie wiąże mnie żadna więź. Jednak czasem zdarza się, że sprawy zawodowe na jakiś czas muszą zająć miejsce pierwsze, nieco kosztem naszego komfortu. Tak było teraz. Oczywiście wolałabym iść z dzieckiem na spacer czy do fryzjera, ale musiałam zrobić w tym momencie rzecz bardziej priorytetową - zliczyć moim uczniom frekwencje, wypisać świadectwa, porozmawiać z ich rodzicami. Skupiłam się na jednym konkretnym zadaniu, nie rozdrabniałam go, bo pewnie nie zdążyłabym ze wszystkim. Oczywiście, że mogłam iść na spacer z dzieckiem i na ławce w parku wypisywać świadectwa, albo skoczyć do kosmetyczki i załatwić kilkuminutowe spotkania z rodzicami przez telefon leżąc z maseczką. Tylko, że nikt by na tym nie skorzystał. Ja chodziłabym po parku wściekła, że czeka na mnie mnóstwo pracy, moje dziecko i Mąż mieliby ze mnie mniejszy pożytek niż gdybym została w domu, u kosmetyczki zamiast się błogo relaksować i chłonąć "dobrości" z maseczki omawiałabym bieżące problemy klasowe, a rodzicie mieliby poczucie, że ich olałam i nie miałam czasu wysłuchać. Myślę, że byłabym bardziej zmęczona robieniem tego wszystkiego naraz, niż robiąc to po kolei.

Najważniejsze, żeby odpowiednio ułożyć zadania, a jeszcze ważniejsze, odłożyć na jakiś czas te, które nie są bardzo pilne. U nas to się nieźle sprawdza, choć wiem, że odmówienie komuś zrobienia czegoś na czym mu zależy nie jest łatwe. Przydaje sie w takich wypadkach odrobina asertywności.

Gorzej jest gdy to szef zawala nas mnóstwem spraw "na już". Wtedy najlepiej zachować spokój, przejrzeć papiery, podejść do szefa i spokojnie zapytać, które z tych spraw są tymi niecierpiącymi zwłoki i od których mamy zacząć. Razem z szefem poukładać je po kolei, i powoli odhaczać zrobione zadania. A jeśli wszystkie są ważne poprosić szefa o wyznaczenie drugiej osoby, bo bardzo nie lubimy robić czegoś po łebkach, więc najlepiej będzie żeby każdy pracownik skupił się nad kilkoma zadaniami i zrobił to najlepiej jak potrafi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj na mojej stronie. Cieszę się, że jesteś:) Jeśli chcesz coś dodać od siebie - napisz. Będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam